No
to jestem znowu u siebie 😁 Wyjazd do Lublina to była
najlepsza rzecz, jaką zrobiłam do tej pory - czuję się świetnie, wypoczęłam na
wsi jak nigdy, poznałam rodzinę Archiego (strasznie ich dużo, cały czas jestem
oszołomiona jeszcze), wytańczyłam za wszystkie czasy, pojadłam swojskiego
żarcia (mam wrażenie, że przytyłam z 5 kilo 😅). Po prostu CU DO WNIE 😍 A teraz od początku...
W
sobotę musiałam wstać wpół do piątej rano, masakra. Tata obiecał, że mnie
odwiezie do Olkusza przynajmniej, żebym za dużo nie taszczyła sama tej torby,
ale oczywiście komunikacja miejska działa jak działa i busy sobie przyjechały
jakimś swoim rozkładem jazdy. 3 terminy z rozpiski przystankowej olały
zupełnie, bo miałam mieć 20 po, 35 po, a potem jeszcze 45 po. Natomiast
ostatecznie wylądowały nie wiadomo jak, bo już nie czekałam, tylko tata mnie
zawiózł do Krakowa po prostu. I weź tu licz na komunikację miejską. Umów się na
cokolwiek o danej godzinie, to one sobie przyjadą jak im pasuje, a Ty się
zastanawiaj, gdy nie masz samochodu, jak dojechać na jakieś spotkanie biznesowe
z klientem, wizytę u lekarza specjalisty czy tak jak ja - niestety pociąg na
mnie nie poczeka, tylko odjedzie jak ma zaplanowane, do lekarza się czeka
czasem rok albo półtorej i przez takie debilstwo kolejka przepadnie, a klient
sobie znajdzie inną firmę, która nie będzie się spóźniała na spotkania, w końcu
co go to obchodzi, czym Ty się dostaniesz w umówione miejsce. No nieważne.
W
każdym razie jakoś się pojawiłam na tym krakowskim dworcu i koniec końców na
pociąg zdążyliśmy 😛 Gorąco było jak w piekle,
klimatyzacja tylko w pierwszej klasie, więc jedynie sztuczny nawiew musieliśmy
kombinować, czyli po prostu otworzyć okno 😅 Z tym natomiast mieliśmy taki
problem, że przy większym tempie jazdy urywało głowy o mało co, ale no cóż, z
dwojga złego lepiej się nie rozpłynąć w tym upale niż narzekać na pęd
powietrza.
Dojechaliśmy
do Lublina bez problemu właściwie, może poza tym, że po wyjściu wyglądaliśmy
jak po kąpieli w basenie w ubraniach 😄 Spod dworca nas odebrał kuzyn
Archiego, Mariusz - jeden z wielu, których poznałam 😛 Przywiózł nas do siebie do bloku
własną taryfą, bo pracuje jako taksówkarz 😁 Przywitała mnie jego żona,
Dorotka. A potem się pojawił ich starszy syn Patryk. Tutaj to była śmieszna
historia w ogóle, bo przyleciał skądś i szybko potrzebował łazienki, żeby się
odświeżyć. Wypadł jak burza, ale nie zarejestrował, że mają gości i nagle
stanął w drzwiach kuchni w samym ręczniku, takim kusym w dodatku, bo chłopak
wysoki jak brzoza, spływający jeszcze wodą i wryty w ziemię 😂 Ale dość błyskawicznie się
otrząsnął, uśmiechnął ślicznie i podał rękę na przywitanie z wesołym: cześć 😎 Odwzajemniłam, zupełnie nie
speszona 😃 A Patryk też niewiele się przejął
ze stanu, w jakim go zastałam, bo zaraz się odwrócił na pięcie, żeby się
przebrać. W każdym razie uśmiałam się z tego, a jego mama tylko kręciła głową z
niedowierzaniem, po oczach widziałam, o czym myśli: Boże, co z niego
wyrosło. To dopiero postrzelony chłopak, przed dziewczyną Artura prawie nago,
jaki wstyd. Ja tam się nie przejęłam, on zresztą też, bo przecież nic
takiego strasznego się nie stało. A facet na moje oko jest całkiem niezły, więc
było na co popatrzeć - naprawdę nie ma co narzekać 😉😂
My
też się kąpaliśmy u nich po podróży i przebieraliśmy na wesele. Ja oczywiście
miałam trochę gorzej, bo z okresem (a propos, tak jak już mówiłam: na małe
Adamsiątka musimy jeszcze poczekać - nie byłam jednak w ciąży 😜 szkoda w sumie...), ale jakoś
dałam radę. Poza tym Dorotka jak prawdziwa gospodyni zaproponowała nam obiad -
dostałam domową ogórkową, także przed weselem sobie jeszcze podjadłam 😁
Od
Mariusza jechaliśmy z następną kuzynką samochodem, do domu panny młodej.
Poniatowa o ile dobrze pamiętam. Tam na tym gorącu to była następna masakra, ja
w sukience i w odkrytych butach to jako tako jeszcze, ale Archie? Ja po prostu
współczuję facetom, co oni przeżywali w takim słońcu, w tych garniturach i
całych butach 😄 Bagaże zostawiliśmy u chrzestnej
pana A., bo to niedaleko było, więc nie musiałam tego taszczyć ze sobą do
kościoła. Z torebki przepakowałam do dużej torby to, co mi się nie przyda,
także buty na zmianę zmieściłam bez problemu 😛 Przez ten okres to niestety i tak
miałam sporo rzeczy potrzebnych, więc torebkę miałam dosyć dużą mimo wszystko.
No ale cóż, tyle godzin na sali weselnej, bez dostępu do prysznica, to musiałam
sobie radzić jakoś inaczej. Może to i głupio wyglądało z takim torbiszczem do
sukni balowej, ale co ja się przejmować będę. Nie moja wina, że mi się spóźnił,
a odświeżyć się trzeba było. A jak się komuś nie podoba to trudno, taki los
kobiecy i tyle 😉
Z
domu panny młodej mieliśmy podstawiony autobus, najpierw do kościoła w Chodlu i
w ogóle nas wszędzie woził potem, więc z transportem problemów nie było.
Parafię na Lubelszczyźnie mają piękną, budynek również, w środku też mi się
podobał. No tylko gorąco jak wszędzie. Myślałam, że może będzie trochę lepiej
niż na zewnątrz, ale jakoś nie za bardzo poczułam. Biedny ksiądz non stop
ocierał czoło chusteczką 😄 Para młoda wyglądała cudnie:
Bogdan - przystojny, elegancki, Madzia: śliczna, w pięknej białej sukni...
zapatrzeni w siebie i zakochani 😊 Uwielbiam śluby 😅💚
Potem większość
swoimi samochodami, a my znowu autobusem się przemieściliśmy do sąsiedniej wsi
(Siewalka bodajże, ale ja tych okolic w ogóle nie znam, mijaliśmy tyle miejsc,
więc tak do końca to niczego nie jestem pewna 😛 niech żyje orientacja przestrzenna
😂) na imprezę.
Okolice są śliczne, dom weselny
piękny - w ogromnym ogrodzie, z fontanną i wielkim parkingiem. Akurat pasowało
wszystko, bo ta rodzina z Lubelszczyzny jest strasznie liczna - 260 osób było,
a pewnie i tak nie każdy przyszedł, że potrzebowali naprawdę dużych przestrzeni
😆
Salę mieli zrobioną też cudnie,
orkiestra rewelacyjna, jedzenie pyszne, bo wszystko swojskie: schaby, kiełbasy,
salcesony wytwarzane przez kuzyna Archiego - Pawła, także całe wesele wyszło po
prostu GE NIAL NE 😍 Ja chcę jeszcze raaaaz *osioł ze
Shreka, tak bardzo 😝
A na drugi dzień mieliśmy
poprawiny... no i dla mnie to już było trochę za dużo tego imprezowania. Ale
cóż, w ogólnym rozrachunku bardzo mi się podobało, mogę tam wrócić jeszcze. I
nauczyłam się czegoś nawet: Siewalka, Siewalka - piękna okolica. Gdyby
nie Warszawa, byłaby stolica *na melodię "Te opolskie
dziołchy" 😃 Boże, kocham Lubelszczyznę 😂 I Ciebie także, panie A. 💘
Po prostu
dziękuję mojemu słońcu, że mnie tam zabrał.
Teraz niestety
trzeba się otrząsnąć. Wszystko co dobre, kiedyś się w końcu kończy 😉 Jak to mówią. Odpoczynek był,
musimy już wrócić do monotonii dnia codziennego. A szkoda. Wolałabym tam
jeszcze zostać na dłużej 😋
PS. Jeśli dostanę jakieś zdjęcia
albo film, bo kamerzystę też mieli (chociaż po tym, co wyprawiał ten mój Skarb,
to nie jestem całkiem pewna, czy to dobrze 😅), to na pewno dodam. Ściskam Was
mocno 😘